Parę wniosków z naszej majowej wyprawy jachtowej po Cykladach jachtem Cyclades 50.5.
Z trzyletnim dzieckiem.
Pomysł pojawił się przypadkiem. Przypasował, jednak mieliśmy sporo obaw związanych z taką imprezą w towarzystwie 3 letniego dziecka.
Poniżej zatem zamieszczam parentingowy* wpis dotyczący trzylatka na jachcie – naszych obaw, problemów i obserwacji.
Zgodnie z tym co mówił pewien kolega, kluczowym okazał się kapok. Ten dostępny na łódce byłby bezużyteczny. Ten zakupiony 4 dni wcześniej i przymierzany codziennie po paręnaście minut dziennie przez dziecko, celem wdrożenia, w praktyce okazał się być bezproblemowy. Koszt – 119 PLN, z opcją zwrotu. Dodatkowo – firma zarządzająca jachtem pokryła jego koszt – kapok został na łódce.
Od początku przymierzania kapoku zapowiadaliśmy dziecku, iż po pokładzie poruszać się będzie tylko i wyłącznie w kapoku. Tak co by zdziwka nie było.
Zdziwka nie było i problemów też nie.
Poruszanie się po pokładzie
Od początku staraliśmy się wyznaczyć granice poruszania się po pokładzie. Oczywiście wymagało to ciągłego nadzoru, ale jakie przebywanie w pobliżu wody nie wymaga ciągłego nadzoru?
Nie bawiliśmy się w dodatkowe siatki zabezpieczające. Koszt 150 Euro, poziom zabezpieczenia, jak to określił kolega, „dający iluzję bezpieczeństwa”.
No właśnie.
Największym wyzwaniem były schody do mesy. Obyło się bez wypadków – nadzór był wymagany, ale w dobrych warunkach pogodowych nie było ze schodzeniem żadnych problemów. Oprócz oczywistych chwil szaleństw. Każdy członek załogi był wyczulony na punkcie poruszania się dziecka po pokładzie i przy siedmiu osobach dorosłych na pokładzie nie był to problem.
Dla mnie jednak, to potencjalnie największy problem podczas wypraw z trzyletnim dzieckiem. Częstotliwość pokonywania – duża. No bo wiadomo, że spora ilość interesów do załatwienia jest – zarówno pod pokładem, jak i na.
Dorośli
Dorośli i skipper, jak i firma czarterowa były uprzedzone o obecności dziecka. Poniewczasie oczywiście każdy przyznał, że pewne obawy miał, no ale w naszym przypadku szczęśliwie nie sprawdziły się.
Polski film, czyli nuda, nic się nie dzieje.
Tak naprawdę na łódce dzieje się bardzo dużo, ale oczywiście bywają chwile spokojne. Zwłaszcza jak mało wieje. Zabraliśmy ze sobą trochę gier Czuczu, które zajmują mało miejsca, a mogą być przyczynkiem do wielu dyskusji i opowieści. Do tego różne przedmioty, normalnie nie występujące w otoczeniu, elementy krajobrazu, delfiny, inne łódki.
Najważniejszym jednak był styl pływania. Co wieczór stawaliśmy w portach i schodziliśmy na ląd.
Była okazja do wybiegania się i pobrodzenia w morzu.
Dodatkowo jeden dzień spędziliśmy na objeżdżaniu wyspy i kąpaniu się w różnych miejscach. W ten sposób wybiliśmy się z 3 dniowej rutyny dnia.
Spanie
Jako ekipa, która w zeszłe wakacje zmieściła się w dwuosobowym namiocie, nie mieliśmy żadnego problemu ze zmieszczeniem się w dwuosobowej kajucie na tyle jachtu. Jacht był duży, ale w mieliśmy zapas miejsca, na mniejszym też byśmy dali radę.
Komary
Po kabinie ewidentnie grasował komar, który upodobał sobie Młodego. Fenistil na ratunek (dziękujemy Ciociu D.)
Zatwardzenie
Żaden wpis parentingowy o dziecku nie byłby kompletnym wpisem parentingowym, gdyby nie składał się do kupy.
Ewidentnie obniżona ilość ruchu przyblokowała ruchy jelit i już zaczynaliśmy się martwić. Dzień przerwy w pływaniu, połączony z dużą ilością ruchu rozwiązał sprawę w pewnej restauracji na Milos.
Następnym razem przygotujemy odpowiednią dietę.
Temperatura wody
Ruchu byłoby pewnie więcej, gdyby temperatura wody była nieco wyższa. W połowie Maja oscylowała w granicach średnich bałtyckich, czyli ja kąpałem się, choć nie bez pierwotnego uczucia zimna, Młody wchodził maksymalnie po kolana.
Za to było dużo robót ziemnych, tam gdzie były warunki. Łopatka to podstawa, foremki też się przydały.
Kapitan
W sytuacji, gdy dziecko nie wymawia jeszcze poprawnie R, może lepiej od razu wybrać wersję Kapitan, bo połączenie L z kreatywnością dziecka może zaowocować opcją „Wujek Skibel”, którą potem nie tak łatwo przemienić na Kapitan.
A czemu nie wujek Kapitan? Bo kapitan powinien być ostateczną instancją odwoławczą w każdej sytuacji na wodzie. Jak wiadomo – punkt 1. Kapitan ma zawszę rację. Punkt 2. Gdy Kapitan nie ma racji patrz punkt pierwszy.
Ryanair
Ok, ciężko to poczytywać za problem, ale kwestię kosztowo logistyczną. Lecieliśmy Ryanairem. Wykupiliśmy 2 miejsca, 3 planując zająć już bezdatkowokosztowo po środku.
Okazało się, że od ostatniej podróży Ryanair wprowadził losowanie boardingu dla osób którenie wykupiły miejsca. Skutkiem tego formalnie wylądowałem gdzie indziej. W stronę do Aten osoba, która znalazła się pomiędzy nie chciała się zamienić, ale był wolny rząd w tyle samolotu, więc tam spędziliśmy większość lotu, poza startem i lądowaniem. W drodze powrotnej, osoba bez problemu się zamieniła.
Obawy
Mieliśmy sporo obaw przed wyjazdem. Jak Młody sprawdzi się na wodzie (choroba morska, lokomocyjna), czy on da radęm czy my damy radę, czy współtowarzysze dadzą radę i czy nie wrócimy wszyscy nienawidząc się nazwajem, umordowani po pachy.
Nie wróciliśmy.
Najbardziej męczącą częścią podróży była droga do portu – późny lot, nocna jazda autobusem – sobota była długim dniem. Powrót do rzeczywistości (sobotni deszcz, niedzielne wybory) okazał się zimnym prysznicem.
Czas i sposób pływania
Koniec końców zrobiliśmy ok. 400 kilometrów,, dopływając do Milos. Dzień przerwy w pływaniu był dla nas kluczowy, bo Młody już zaczynał się nudzić. Ciężko mi sobie w tej chwili wyobrazić pływanie z trzylatkiem dłuższe niż te sześć dni na wodzie, siedem z dojazdem i powrotem.
Ogólnie
W naszych powrotnych rozmowach przyrównaliśmy wyjazd do takiego alli nclusive w wersji z mobilnym spaniem.
Ciężko nam sobie wyobrazić elementy wyprawy, które nie wymagałyby mniejszej uwagi od nas w innych warunkach w otoczeniu wody. W pewnych aspektach wręcz przeciwnie, było łatwiej, mieliśmy 5 osób pomagających nam cały czas.
W komfortowym otoczeniu łodzi, która nawet pod pokładem dawała przestrzeń do opanowania 3 latka.
Nawet jeśli czasem skakał po mesie :)
Nie ukrywam, że jesteśmy bardzo pozytywnie zaskoczeni dzielnością morską dziecka.
Z drugiej strony od małego podróżowało pociągiem, samochodem, rok temu spędziliśmy tydzień pod namiotem, a w październiku bez problemu zniosło 1000 kilometrów samochodem w ciągu jednego dnia.
I chyba tutaj jest pies pogrzebany. Może nie robiliśmy spektakularnych podróży, ale element przemieszczania się jest zaszczepiany od początku.
Serdecznie dziękujemy skiperowi Adamowi Madejowi, oraz naszym współzałogantom za przemile spędzony czas, a firmie Rinia Yachting za umożliwienie nam odbycia tej podróży.
*-osobiście zwrotu „parentingowy” używam z pewną dozą ironii. Be warned.
Dodaj komentarz