Chillout odesski. Poleźlim na schody I do portu.
Odessa się poprawiła, choć wciąż, a może jeszcze bardziej przypomina Mumbai. Wysokie krawężniki, busiki rozklekotane Tata i tylko skuterków i tuktuków brak…
Zatem zostawiamy Ukrainę i lecimy do Mołdawii. Sorry Odessa, better luck next time.
Granica. Ponoć ok 3,4h stania.
Update. 3, 4 godziny to chyba już tu stoimy. Niby nic się nie dzieje, ale jak to na granicy – cały czas coś się dzieje…
Korzystając z chwili wrócę do mojego wrażenia indyjskości Odessy i w ogóle tej części Ukrainy. Może jest to przypadłość terenów postkolonialnych w ciepłych rejonach świata, ale są takie smaczki…
Podobnie postarzone budynki.
Wysokie krawężniki.
Drogi w stanie masakrycznym (śmiem stwierdzić, że gorszych nie widziałem w życiu, ale jako że stoimy na granicy kraju o którym niewiele wiem, powstrzymam się jeszcze).
Kierowcy mający luźny stosunek do przepisów drogowych.
Ogólny syf i rozwałka, z wyjątkem dobrze odrestaurwanego centrum (fasady).
Wszystko polane śłowiańskim sosem…
Dodaj komentarz