W snach Zochowski przetrzymujacy mnie i woo za cos. Kupowanie jakiegos mieszkania z przekazaniem kasy przeze mnie o czym zapomnialem. Potem w ramach tego samego snu mama wciagnieta w bojke lumpow i dostajaca kopniaka tak silnego ze tracaca przytomnosc. Ja goniacy lumpa.
Poza tym pomylily nam sie strefy czasowe i gnamy na wschod slonca. Again.
Przemyslenie. Podrozowanie samochodem ma swoje ogromne zalety, ale nie w takim tempie. Moze ja sie nie nadaje na afryke i takie odleglosci pomiedzy punktami. Gdybym w swoim prywatnym czasie mial pieniadze na taka podroz, to teraz juz wiem, ze afryka niekoniecznie. Ok. Namibia. Choc moze nie? Nie wiem, chyba za wczesnie na takie wnioski w sumie. 10 dni to za malo.
Na Dune 45 zdazylismy akurat. Moze nie bylismy na samym szczycie, ale dzieki temu nie siedzialo obok nas stado turystow. Tylko pol stada. Na gorze spotkalem japoneczke ktora wczesniej zwrocila moja uwage na cape of good hope swoim uchwytem do canona. Zrobilem nawet jej zdjecie, widzac jej proby autoportretu.
Pol godziny po wschodzie i zywe poranne kolory zaczynaja plowiec i znikac. Zastepuje je lekki haze pokrywajacy wszystko – przede wszystkim czerwienie. A moze to wlasciwy kolor, a tylko poranne i wieczorne slonce dodaje swe 2 grosze dla wytrwalych z poranka i dla wszystkich z wieczora, zeby wynagrodzic swoje dzienne operacje?
Uwaga. Podchodzenie w 2 parach skarpetek pod gore piachu jest trudniejsze niz w jednej. Nie wiem czy moj wysilek byl tym spowodowany tylko, czy moze jeszcze reperkusjami table mountain (???).
W miedzyczasie sniadanie na trawie… No prawie… U podnoza wydmy 45 w towarzystwie unique snowflake’ow*.
Pozniejszy marsz do suchego jeziora udowodnil, ze przynajmniej po niezupelnie plaskim jestem w stanie dotrzymac tempa. 3 godzinny spacer, powrot w samo poludnie. Taki maly sprawdzian, jak sie tu zyje…
Po paru ujeciach ktore dzisiaj robilim EXem zastanawiam sie, czy szum dochodzacy z focusa to efekt pylu, czy on zawsze tam byl, tylko nigdy nie bylo tak cicho zeby go uslyszec.
Gwoli wyjasnien, to pierwszy dzien covered w ciagu danego dnia. Poprzednie to wypis z pamieci. Stad dzisiejszy inny ton. Wlasnie pedzimy przez totalna pustke, w oddali majacza tylko jakies gory, a przed nami rownina. Pochyla letko, bo w gore.
Zastanawiam sie nad dalsz forma. Moze bede dodawal godzine wpisu?
21.17 przez pustynie jechac skonczylismy w malym piaskowym sandstormie, wjezdzajac do walvis bay. Potem do swakopmund, gdzie sie zalogowalismy do Backpackers Lodge. Zi wlasnie gotuje swoj imieninowy obiad skladajacy sie z makaronu i sosu.
23.47 poszlismy spac po dosc slabej koncowce wieczoru. Jakies teksty, niby normalne, ale czasem trzeba wyczuc granice a teraz jakby ociupinke za daleko.
Duzo mysli moich wracalo do Kinga. A potem do tego, ze o mrocznej wiezy moge rozmawiac z 3 osobami co najwyzej. Monika, Hanka i Sylwia. Czas przeczytac ponownie calosc. Naprawde, wypatrywalem dzisiaj rolanda z gilead.
I obserwowalem.
* – You are not a beautiful and unique snowflake. You are the same decaying organic matter as everyone else, and we are all part of the same compost pile. ~Chuck Palahniuk, Fight Club, Chapter 17
Dodaj komentarz