Przylot do Johannesburga i pierwsze spotkanie z afryka. Poki co malo afrykanskie – odpicowane na orld cup lotnisko moze byc rownie dibrze wszedzie indziej na swiecie. Tylko afroamerykanow jakby wiecej.
Znowu sporo czekania, ale znowu mija dosc gladko. W glowie masa mysli. 7 tygow poza domem w towarzystwie 3 osob zaledwie?
Lecimy samolotem linii 1time. Coz za geniusz marketingu wymyslil te nazwe? Wsiadamy od dupy strony do MD80. Chyba swoje polatal juz, ale w sumie przynajmniej czysto, choc opoznienie ponad godzine z powodu awarii czegos.
Cape town z gory wyglada niesamowicie. Gory stolowe juz robia wrazenie.
Po 27h w podrozy liczac od wyjazdu z niemcewicza docieramy do kwatery na najblizsze 4, czy 5 dni. Moja znajomosci zamierzen na najblizsze tygidnie jest co najwyzej pobiezna.
Piatek wieczor, w koncu mozna sie umyc i napic jak czlowiek. Obecnosc prawie samych czarnych wprawia mnie w lekki niepokoj. W koncu to poludniowa afryka. Zmeczenie daje sie we znaki, ale nie uprawnia do nie wychodzenia na kolacje. Po kolacji nastepuje dosz szybki pad systemowy.
Pierwszych parę dni tak naprawdę opisywałem trochę później – nie wpadłem wtedy jeszcze na pomysł, że można na ajfonie czynić takie notatki nawet w drodze (a zwłaszcza w drodze, jak to później będzie widać).
Dodaj komentarz